Szłam przez wysoki i ciemny las. Wokół mnie słychać pohukiwanie sów i cykanie świerszczy. Była noc. W ręku trzymałam łuk z nałożoną na cięciwę strzałą. ,,Łowco - krzyczała moja podświadomość - czego się boisz?'' Ja się przecież nie boję. Tylko tak jakoś tu strasznie... Usłyszałam ruch w krzakach. STOP. Jak najciszej naciągnęłam cięciwę. Moje oczy zobaczyły przed sobą sporą sarnę. Wymierzyłam w nią. Już miałam zamiar strzelić, kiedy zwierzyna ociekła, a ja poczułam ból w lewym barku i prawym boku. To było, jakby jakiś ogromny ptak złapał mnie pazurami, wzleciał w górę i wyciągnął ze snu. Bo spałam. Teraz już nie.
Widzę nad sobą biały sufit z odłażącym fragmentem i oślepiającymi świetlówkami. Mrużę oczy. Chwilę później słyszę głos mojej mamy, która krzyczy:
- Doktorze, wybudziła się! - w owym glosie da się wyczuć ulgę, a jednocześnie niepokój. Usiłuję się poprawić, żeby widzieć ludzi przed sobą, bo w końcu oni tam są. Przecież mówią do siebie. Nie daję rady, zbyt bardzo boli.
- Witamy wśród żywych. - przed moją twarzą ukazuje się lekarz. Grube szkła od okularów w niewyobrażalny sposób wyolbrzymiają mu oczy. A może to wzrok płata mi figle?
- Co się stało? - mówię niewyraźnie.
- Miałaś wypadek. Wjechał w ciebie pewien człowiek. Poduszka powietrzna ci nie wystrzeliła. Miałaś szczęście. Ogromne szczęście.
- Ten człowiek... Czy on żyje? - znów mamroczę.
- Żyje i się zadręcza. - słyszę nieznany mi głos. Ktoś w końcu pomaga mi się podnieść, co oczywiście skutkuje dużym bólem w barku i boku. Nogi w ogóle nie czuję. Krzywię się.
- Coś cię boli? - pyta lekarz. Nie odpowiadam. Nie chcę się użalać. Próbuję zidentyfikować ludzi stojących przy końcu łóżka. Tata, siostra, mama, przyjaciółka Zosia i ktoś jeszcze. Ma rękę w gipsie. Jest bardzo wysoki. I choć dopiero go zobaczyłam, już pociągający...
- Teraz powiedz, pamiętasz, jak się nazywasz? - znów pytanie, tym razem towarzyszyło mu sprawdzenie, czy podążam oczyma za palcem i czy źrenice reagują na światło.
- Maria.
- A nazwisko?
- Orłowicz.
- Dobrze. Poznajesz tych ludzi?
- Tego pana nie. - odpowiadam po chwili, dokładnie im się przyglądając. Moja rodzina oraz Zosia mieli podkrążone oczy. Mężczyzna włosy rozwichrzone, jakby dopiero co wstał. Wyglądał na zmęczonego. Seksownie zmęczonego...
- Nazywam się...
***
W tym momencie uderza w nas asteroida i mężczyzna nie dokańczając ginie razem z resztą świata. ŻARTUJĘ, ja tylko znów piszę! Notki będę dodawać w weekendy, nie wiem, czy w sobotę, czy w niedzielę ; D Jak poprzednio, opowiadanie siatkarskie. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Do napisania, pozdrawiam! ; *